De Panne
Pojechaliśmy do la Panne. Odwiedzić Ulę i spenetrować belgijskie wybrzeże Morza Północnego w okolicach Francji. Ula przemierza je wzdłuż i wszerz, trzy razy dziennie. Trzy razy dziennie gada z pomnikiem Leopolda II, tam gdzie kończy się nadmorski deptak, a dalej już tylko wydmy. Bo Ula jest tak cudownie socjalną istotą, że nawet kamień nie pozostaje obojętny wobec niej. To moja przyjaciółka.
"La Panne" jak mówią Walonowie i "De Panne" - jak mówią Flamandowie, popularnie przez nas zwani Flamakami. Te dwie literki robią dużą różnicę. Głównie polityczną i narodowościową. La Panne to najdalej w kierunku Francji wysunięte miasteczko belgijskie. Stąd niewiele ponad 30 km do Dunkierki, a stamtąd do kanału La Manche. Do Francji chodzi się (jeździ) po prawdziwą francuską bagietkę, bo ta belgijska niewiele ma z nią wspólnego, że nie wspomnę już o naszej polskiej. Generalnie żywność jest tam tania, więc chętnie Belgowie robią za granicą zakupy. Wzdłuż wybrzeża, w kierunku Knokke jeździ tramwaj. Kiedyś marzy mi się taka nieśpieszna podróż tramwajem wzdłuż nadmorskich wydm tam i z powrotem. Ale tym razem pojechaliśmy z Madzią, dziećmi (dorosłymi) i Tośkiem, wokół którego ogona kręciła się cała nasza wyprawa :) Ale popatrzcie sami...
Komentarze
Prześlij komentarz